2019-07-03
Ciężki czas. Jak każdy przez ostatnie pół roku.
Mąż się nie odzywa. Od dwóch dni nie pije, ale nie mówi prawie nic.
Wczoraj w kinie usiadł tak, żebym koło niego nie siadła. Dzieliło nas troje dzieci, a z jego drugiej strony czwarte dziecko...
Nie odzywa się, bo chcę iść do psychologa, tzn. z tego to wynikło chyba, bo ciężko to wszystko ustalić, co z czego wynika u niego
wszystko wyolbrzymia, zmienia moje wypowiedzi, dopowiada swoje rzeczy, wkłada mi w usta słowa, których nie powiedziałam, a najgorsze jest to, że w to wszystko wierzy i jest przekonany o tym, że wyszło to z moich ust właśnie...
no więc strasznie się tego mojego psychologa czepił. Sam nie chce iść, uważa że to mieszanie w głowie i nic nie da tylko jeszcze gorzej zepsuje.
Więc dlaczego ja idę. Starałam się wytłumaczyć, że potrzebuję uporządkowania myśli w głowie, bo nie tylko jego życie się zawaliło i zmieniło, ale moje również.
że wszystko się zmieniło w ciągu tego pół roku, ja się zmieniłam, on się zmienił. Nasze wszystkie rozmowy przez ten czas były tak ciężkie i wyczerpujące, że jestem emocjonalnym wrakiem, bo wszystko co powiedział mam w głowie, wszystkie zwroty, jakich używał przeciwko mnie, nie da się tego zapomnieć. Potrzebuję z kimś szczerze porozmawiać, bez ciągłego ukrywania czegoś.
że patrząc wstecz byłam przez niego wiele lat zdominowana i na to pozwoliłam, ale więcej na to nie chcę pozwalać. Nie chcę cały czas myśleć tylko o tym, żeby on był zadowolony i żeby się nie złościł
Taka analogia przyszła mi do głowy - ostatnio synek najmłodszy przybiegł, że starszy mu każe oddawać mu tv, bo sam chce oglądać. I nie chciał sam tak wrócić, tylko ze mną, bo bał się, że ten starszy będzie zły i na niego nakrzyczy jak zwykle, bo zawsze tak robi - chyba tak to wyglądało przez te wszystkie lata u mnie - bałam się, że mąż będzie zły, więc na wiele rzeczy się zgadzałam wbrew sobie. Tak się nauczyłam i do tego przywykłam. Ale tak nie powinno być.
Ale mąż odbiera to jako atak i oskarżenia. Że chcę się wyrwać z jego niewoli. Używa określeń bardzo surowych i mocnych. Że jestem uciemiężona przez niego i mi to już nie pasuje. Już nawet nie pamiętam, co jeszcze mówił o tym. W każdym razie nie odzywa się, bo co ma mówić, jeśli wszystko co mówi to robi ze mnie emocjonalnego wraka.
Strasznie manipuluje, ale nie jest tego świadomy.
Przed tymi dwoma dniami bez piwa było kilkanaście dni, kiedy pił codziennie sam, bo powiedziałam mu, że nie może pić przy dzieciach. Kupował piwo i zamykał się w kanciapie lub sypialni i pił. Wychodził tylko po jedzenie i siku. I tak od 18 godziny mniej więcej do wieczora. Jak przyjeżdżałam z pracy to właściwie za chwilę był koniec dnia. Po piwie wypisywał do mnie, bo wtedy bardzo wygadany oczywiście. i złościł się, że ja nie chcę pisać, że nie chcę mu przyznać racji, że piwo nie jest takie złe.
W końcu doszło do tego, że miała wrócić córcia z obozu wieczorem, tydzień jej nie było. Nawet mu do głowy nie przyszło, żeby po nią jechać. O 18.30 otworzył piwo i tyle. Jak z nią wróciłam to już spał. I nie była to północ tylko 20.30!
Jak wrócił tego dnia z piwem, odważyłam się mu wreszcie powiedzieć, że ma tydzień czasu, albo chlanie out, albo się wyprowadza.
To mi napisał, że najpierw muszę dzieci nastawić przeciwko niemu. No chyba zgłupiał. Co dzieci mają do tego? Kłótnia oczywiście na messengerze.
Ale później napisał, żebym przyszła się przytulić (3 noce spałam w innym pokoju). Poszłam. Ostatnia szansa. Więcej nie będzie.
Tak ustaliliśmy, że nie pije i idzie za 2 tygodnie do nowego lekarza.
Niby OK. Ale za to przestał się odzywać o tego psychologa.
Czekam na dalszy rozwój zdarzeń. Zobaczymy co będzie. Ale coraz bardziej myślę o tym, że najbardziej pomogłoby mu rozstanie. Może zadziałałoby szokowo - w jedną albo w drugą stronę. Nie wiem.
Już sobie zaczęłam wyobrażać życie bez niego. I co? I nic właśnie. Wydaje mi się możliwe i realne.